REJS

Wypłynęliśmy z portu na otwarte morze,

rejs miał być krótki miły pełen niespodzianek.

Lecz kiedy koło steru przejął Bachus bożek,

choć termin rejsu minął płynęliśmy dalej.

Niektórzy ostrzegali że rejs niebezpieczny,

że wody gdzie zmierzamy są bardzo zdradliwe.

My ufni sternikowi głusi na złe wieści,

wciąż płynęliśmy dalej prując fali grzywę.

I choć w dali zostały domostwa, rodziny,

choć niejeden gdzieś w kącie rękawem tarł oczy.

Żal było zmieniać kursu bo to wstyd i kpiny,

a więc, kurs na alkohol tam niema niemocy.

Więc płynęliśmy dalej trochę przemęczeni,

choć sternik Bachus czuwał by było wesoło.

Gdy nagle ktoś wykrzyknął jesteśmy zgubieni,

ta łajba niema steru my krążymy w koło.

Powstało zamieszanie niektórzy w szalupach,

próbują dodryfować do rodzinnych brzegów.

Inni z nadzieją idą w objęcia Bachusa,

by po chwili wyśmiewać tchórzostwo kolegów.

Mnie żywioł zmył z pokładu i zacząłem tonąć,

przez umysł przeleciało moje marne życie.

Dlatego kiedy stopy dosięgnęły do dna,

postanowiłem zrobić ostatnie odbicie.

Wierzę że Bóg dopomógł bym czerpnoł powietrza,

reszty zaś dokonały serca dobrych ludzi.

Wciągnięto mnie na pokład bym na nim zamieszkał,

bym nigdy już nie wrócił na statek iluzji.

Już trzy lata żegluję na statku ;OPARCIE;

i chociaż podczas rejsu też bywają szkwały.

Ja jednak myśląc o tym jestem przekonany,

że kurs którym płyniemy to kurs doskonały.

I chociaż nie mówiono że rejs będzie łatwy,

płyniemy. Wierząc mocno bożej opatrzności,

że skieruje na statek swe pomyślne wiatry,

a one nas wprowadzą do portu trzeźwości.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuły i modlitwy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *